Jako pierwsza zabrzmiała „Tamburetta” Adama Jarzębskiego, kompozytora żyjącego i tworzącego na przełomie XVI i XVII wieku. Po tej lekkiej, będącej doskonałym wprowadzeniem do dalszej części koncertu kompozycji zabrzmiał składający się z trzech części Koncert a-moll na skrzypce i orkiestrę smyczkową BWV 1041 Jana Sebastiana Bacha. Pomimo tego, że wśród sobie współczesnych Bach był wyjątkowo ceniony jako jeden z najwybitniejszych organistów, wręcz wirtuozów tego instrumentu, jego dzieła na inne instrumenty przysporzyły mu równie wielkiej sławy. Należy do nich niewątpliwie wspomniany Koncert a-moll na skrzypce i orkiestrę, urzekający do dziś partiami instrumentu solowego, osadzonymi na spełniającymi równie ważną rolę w strukturze kompozycji partiach innych instrumentów. Wrażenie było tym większe, że w roli solisty wystąpił niezrównany wirtuoz skrzypiec, ceniony w kraju i za granicą skrzypek Krzysztof Jakowicz.
Po istnej burzy braw Filharmonia Kameralna im. Witolda Lutosławskiego wykonała kolejny utwór równie wybitnego co Bach kompozytora – Divertimento D-dur KV 131 Wolfganga Amadeusza Mozarta. Powstała w roku 1772 kompozycja to prawdziwy majstersztyk, będący kolejnym dowodem na geniusz wówczas zaledwie 16-letniego austriackiego kompozytora, który pomiędzy majem, a sierpniem tego roku napisał nie tylko owo Divertimento, ale również trzy symfonie.
Ponowne pojawienie się Krzysztofa Jakowicza zapowiedziało kolejną wielką atrakcję niedzielnego koncertu, to jest „Cztery pory roku” Op.8 Antonio Vivaldiego. Z czterech składających się na tę kompozycję części usłyszeliśmy dwie: „Lato” i „Zima”.
Większość utworów skomponowanych przez Vivaldiego to koncerty solowe na skrzypce. Spośród ponad 250. takich utworów w jego dorobku szczególne miejsce zajmują „Cztery pory roku”, opublikowane w roku 1727. Kompozytor w mistrzowski sposób zastosował tu środki wyrazu zarezerwowane dotychczas dla dzieł operowych, jak wirtuozowska partia skrzypiec w części III – Presto – „Lata” przedstawiająca gwałtowną burzę czy spacer po lodzie i załamanie się go w Allegro non molto w „Zimie”. A ponieważ Krzysztof Jakowicz jest – obok Konstantego Andrzeja Kulki – jednym z najwybitniejszych interpretatorów dzieła Vivaldiego w Polsce nic dziwnego, że rozentuzjazmowana publiczność owacją na stojąco wymogła aż dwa bisy: całkowicie odmiennie zagraną niż przed kilkoma minutami wersję drugiej części – Largo - z „Zimy” oraz „Alleluja” z oratorium „Mesjasz” Georga Friedricha Haendla.
– Jestem zaskoczony rozmachem tego festiwalu – mówi Krzysztof Jakowicz. – On idzie w pewnym sensie po mojej myśli, bo uważam, że za mało jest w Polsce krzewienia kultury w tym sensie, że małe ośrodki mają za mało wrażeń kulturalnych. Myślę tu o takiej najwyższej kulturze: poezji, plastyce, muzyce, tworzonej przez geniuszy. Ludzie mają na co dzień za mało kontaktu z twórcami, którzy, tak jak mówił Lutosławski, dostali talent od Pana Boga, pomnażają go i oddają go społeczeństwu. Tylko to społeczeństwo czasami nie jest doinformowane – z całym szacunkiem dla mediów one jednak odciągają ludzi w stronę komercji, tej taniej rozrywki. W pewnym sensie można ich zrozumieć, bo są często finansowani przez różne koncerny, chcą mieć tę tak zwaną oglądalność. Ale kultura to nie jest sprawa oglądalności, ale raczej sprawa docierania do wnętrz ludzkich, uwrażliwiania ludzi – na drugiego człowieka, na sztukę - a to jest trudniejsze. Dzięki temu możemy mieć lepsze społeczeństwo, bardziej wartościowe. Dlatego ten festiwal jest taki piękny, bo dociera do wielu miejsc, które normalnie są pozbawione takich wydarzeń. Liczę na to, że władze wykażą dotychczasową mądrość i będą coraz bardziej hojne, tym bardziej, że pieniędzy na kulturę jest sporo, tylko są one źle dystrybuowane.
tekst: Wojciech Chamryk
zdjęcia: Elżbieta Piasecka – Chamryk